Własnym głosem

Świadectwo bliskiej osoby człowieka z doświadczeniem kryzysu psychicznego

Pięć lat temu nie wiedziałam, co to jest schizofrenia. Wiedziałam tylko, że to ta choroba „od wariatów”. Ale złośliwy los zechciał uczynić mnie ekspertką, i wcale nie chodzi tutaj o studia psychologiczne. Mój wymarzony, najbardziej ukochany chłopak na świecie w przeciągu kilku dni stracił rozum. Po prostu pewnego dnia zrobił się nagle wesoły, tak pewny siebie, jak nigdy w życiu, arogancki. Pomyślałam: to zupełnie do niego nie podobne. Potem przyszedł lęk. „Chodź do mnie!!!” – wiadomość na facebooku. „Co się stało?” „Boję się”. Nie wiedział, czego, chyba mafii, która miała go ścigać. Szpital. Byłam pewna, że szybko go wypuszczą, TO NIE JEST MOŻLIWE, żeby był chory psychicznie, to tylko skutek uboczny tych nowych antydepresantów. Pierwszy raz widziałam człowieka w psychozie, i miałam wrażenie, że to właśnie mój był najbardziej świrniętym pacjentem ze wszystkich na oddziale zamkniętym. To, co mnie zadziwiło, to niesamowita otwartość przebywających tam ludzi, tak jakby cicha solidarność. W końcu jechali na podobnym wózku. Psychotycy, niedoszli samobójcy, narkomani, alkoholicy, osoby z otępieniem i wiele innych efek. Na oddziale rehabilitacyjnym, gdzie leczeni są ustabilizowani pacjenci, już tak nie było: wróciły granice i poprawność, taka zdrowa sztywność międzyludzka. Mój pacjent spędził w szpitalu pięć miesięcy. Wrócił zaleczony, ale nie zdrowy. Bo mówi się, że psychoza to pożar, a po pożarze zostają zgliszcza. I to, co działo się po szpitalu, było najbardziej przerażające. Kompletna utrata poprzedniej osobowości, marazm, pustka. Spanie prawie cały dzień, nie wychodzenie z domu, odpowiadanie półsłówkami. I właśnie wtedy człowiek traci nadzieję. Trzy lata wycięte z życiorysu, tyle zabrała choroba. Gdzieś pod koniec tego okresu zaczęłam zauważać pierwsze znaki zdrowienia. Bardzo subtelne, na przykład chwilowy lepszy humor albo robienie planów na przyszłość. Wyjście z domu na koncert, pojechanie na wycieczkę. Mimo ogromnego lęku, postanowiłam zaryzykować i przejść z nim ten proces. Były lepsze i gorsze momenty, niejednokrotnie miałam dość. Ale byłam. Dzisiaj nikt nie powiedziałby, że kiedyś dostał diagnozę F20. Chodzi do pracy, zapisał się na studia. I tylko mnie denerwuje swoim gadulstwem.

 

Źródło: Archiwum Biura do spraw Pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego